Opowiadanie inspirowane pierwszym zdaniem #5

Przestałam pisać kilka miesięcy po ukazaniu się mojej ostatniej powieści.

Straciłam go. On był moją inspiracją, moim natchnieniem, ale musiał ode mnie uciec. Jak to jest, że kolejny raz mi się to przytrafia?

Pewnego niedzielnego popołudnia siedzieliśmy razem na balkonie i paliliśmy miętowe papierosy. Było spokojnie, słonecznie i wydawało się, że wszystko będzie już zawsze tak jak powinno. Aż w końcu coś powiedział. Coś, co sprawiło, że od miesięcy leżę gapiąc się w sufit i nie udaje mi się wklepać ani jednego zdania w klawiaturę.

– Muszę od ciebie odejść.

– Słucham?

– Potrzebuję czasu dla siebie. Wyjeżdżam za granicę i uważam, że to najlepszy moment na to, abyśmy się rozstali.

– Ale ja cię kocham… – powiedziałam błagalnym tonem ze łzami w oczach.

Stał niewzruszenie patrząc przez balkon na osiedle pełne bloków, dzieci bawiące się na placu zabaw, później na kafle balkonowe, ale nie miał odwagi, by spojrzeć mi w oczy.

– Wyjeżdżam. Nie chcę żebyś cierpiała przez ten czas. Nie chcę abyśmy oboje cierpieli. Uwierz, tak będzie najlepiej.

I wyszedł. Zostawił to tak. Kazał się z nim nie kontaktować. Złamałam zakaz parę razy wysyłając mu sms-y, ale pozostały gdzieś w przestrzeni komórkowego świata bez żadnej odpowiedzi.

Jestem smutna, zmęczona i załamana. Myślałam, że to miłość mojego życia, że już zawsze będziemy razem, a on jednak mnie opuścił. Nie wiedziałam nawet na ile wyjeżdża, gdzie i czy zamierza wrócić i co po tym jak już wróci. Po prostu mnie zostawił. I tyle. Zero romantyzmu rozstania, pożegnania na lotnisku, nic. Jedynie suche słowa na balkonie przy mentolowym papierosie. Jak ja miałam czuć się po czymś takim? Nie chciał żebym cierpiała? To dlaczego mnie zostawił?

Analizowałam tę sytuację w głowie milion razy. Chciałam ją spisać, ale nie mogłam. Nie kleiły się zdania, słowa zmieniały swój sens. Wszystko, co pisałam nadawało się tylko do kosza. Jedyne słowo, które cały czas szumiało mi w głowie to „WRÓĆ”, ale nie wracał.

Życie działo się gdzieś obok mnie. Zachowało swój normalny rytm. Nadal dzieci bawiły się na placu zabaw, nadal paliłam mentolowe szlugi, ale wszystko bez niego jakby straciło swój sens i koloryt.

Któregoś dnia poszłam na spacer. Koło mnie miał miejsce wypadek samochodowy. Za kierownicą zobaczyłam JEGO. Podbiegłam pytając o niego i o to czy nic mu się nie stało. Bardzo zdenerwowana chciałam go zobaczyć, przytulić i jakoś pomóc. Niestety było już za późno.

– Pani Anastazja?

– Tak, to ja.

– Pani narzeczony miał to w ręku. Zdaje się, że to do Pani.

Policjantka wręczyła mi zapakowany we fioletową kopertę list z moim nazwiskiem i adresem. Widocznie chciał być staromodny, że zamierzał wysłać mi list zamiast napisać smsa, że wrócił.

W liście pisał jak bardzo mnie kocha i wyjaśniał cały wyjazd i generalnie to, że mnie zostawił. Kochał mnie! Jednak kochał, ale już go nie ma. Łzy ciekły mi strumieniami, można by nimi napełnić wielkie jezioro. Byłam jeszcze bardziej załamana. Chciał do mnie wrócić. A już nie może. Nigdy nikogo tak nie pokocham jak jego. Dlaczego akurat mnie to spotkało? Dlaczego go straciłam, gdy był już tak blisko?

Po jego śmierci minęła moja blokada twórcza, ale wciąż nie sprawiało mi to żadnej radości. Jedynie lekkie pocieszenie dawało mi pisanie listów do niego. Nie mógł odpowiedzieć, ale głęboko w sercu wierzę, że tam gdzie trafił mógł je czytać.

Dodaj komentarz